piątek, 1 stycznia 2021

Podsumowanie miesiąca - grudzień

Grudzień miał być moim miesiącem czillowania, ale wyszło mi to bardzo średnio, bo ostatnio pracoholizm znów daje mi się we znaki. To chyba moja reakcja na obecne wydarzenia - trudniej mi wyluzować i odpuścić pracę. 

Miesiąc zaczęłam nieźle - dostałam od Michała moją pierwszą w życiu, porządną adwentówkę. Nie szczególnie rozumiem, o co chodzi z kalendarzami adwentowymi, ale idea codziennego jedzenia czekolady do mnie przemawia. 

Za dzieciaka miałam kilka takich paskudnych, czekoladopodobnych kalendarzy z kwadratowymi czekoladkami z tłoczeniami w kształcie dzwoneczków i bombek, które chyba miały swoim smakiem zniechęcać dzieci do jedzenia cukru. 

Moja lindowska adwentówka miała wznieść ideę kalendarza na wyższy poziom - czy się udało? O tym później.


Na początku grudnia skończyłam robić moje pierwsze w życiu animowane naklejki-gify, nawiązujące do "Zaginionej wyspy". Naklejek używam, w moich relacjach na instagramie. Ruchome wersje możecie zobaczyć tutaj -> KLIK


Przygotowałam też krótką prezentację o sobie, która również ukazała się na moim instagramie

  

  

  

  

W tym roku chcieliśmy kupić sobie wspólny prezent świąteczny, który dostarczy nam mnóstwo fanu podczas mojego czillowego miesiąca. 

Celowaliśmy w konsolę albo VR i tylko zastanawialiśmy się którą konsolę wybrać. Niestety zadecydowała za nas nasza pralka, która postanowiła zaskoczyć wszystkich powodzią łazienki. Można się było tego spodziewać, bo od jakiegoś czasu, musieliśmy ją trzymać podczas wirowania, żeby nie tańczyła po całym pomieszczeniu - temat na dobry artykuł do "Faktów" (Nie pracuję, bo trzymam pralkę).

W ten sposób na tegoroczne święta sprawiliśmy sobie pralkę. Pozostawia to trochę smutku w związku z marzeniami o konsoli, ale nie będę ukrywała, że trochę też się jaram. Nie powinnam się chyba do tego przyznawać, bo entuzjazm wyzwolony przez nowy sprzęt AGD brzmi jak pierwszy symptom zbliżającej się starości, ale co poradzę - mogę sterować pralką za pomocą zegarka - trzeba nie mieć serca, żeby się tym nie cieszyć!



Na początku roku skończyłam też pracę nad dużym picturebookiem, który leżał mi na warsztacie od kilku miesięcy. Praca nad nim była bardzo przyjemna i bezproblemowa, a w dodatku udało mi się skończyć miesiąc przed planowanym terminem.






Na początku grudnia spadł śnieg, co we Wrocławiu jest wielkim wydarzeniem, bo przez dwa lata, które tu mieszkam, śnieg spadł najwyżej trzy razy:




Niestety nie doczekał wieczora:

Razem z Naszą Księgarnią przygotowałam diagram pomocniczy, dla każdego, kto zastanawia się co zrobić z ogromem wolnego czasu, pod koniec grudnia. Wiadomo - w wolnym czasie najlepiej przeczytać książkę, a jaką, to już wskaże wam poniższy quiz:


Spłynęło do mnie sporo zagranicznych wydań moich książek, z czego bardzo się cieszę - strasznie się ekscytuję, widząc wydania moich książek w innych językach. 

Gdybym dzisiaj trafiła do milionerów i przy pytaniu za milion Hubert Urbański zapytał "W ilu krajach wydano już Pani książki?" To chyba bym poległa, bo tych wydań, które już stoją na mojej półce i tych, które jeszcze do mnie nie dotarły, namnożyło się w ostatnim czasie tyle, że przestałam je liczyć. Pani Agnieszka z Naszej Księgarni działa tak prężnie i szybko, że chyba zamówię sobie taką mapę świata, jak w kryminalnych programach i zacznę zaznaczać szpilkami i kolorową włóczką miejsca, gdzie nie ma mnie, ale są moje książki. 

Tu wydanie Hiszpańskie:



Koreańskie:




i Estońskie:




Przed lockdownem chodziłam 3 razy w tygodniu na zajęcia grupowe na siłownię. Teraz wiadomo, jak jest, więc przerzuciłam się na ćwiczenia na stepperze, z hantlami. Ćwiczę 5 razy w tygodniu po 50-60 minut.
Ta godzina dziennie jest dla mnie bardzo ważna i to nie tylko ze względu na rozruszanie mięśni po długim siedzeniu oraz przez chęć utrzymania wagi (choć, nie powiem, żeby to też nie było dla mnie ważne).
Czas kiedy ćwiczę to rzadki moment, kiedy mam chwilę od siebie tylko dla siebie - kiedy mogę na godzinę ustawić mózg w tryb uśpienia i skupić się na przebieraniu nogami. No i nadrobić zaległy odcinek serialu. (Ostatnio nadrobiłam najnowszy sezon the Crown).

Kamyk prowadzi kontrolę jakości moich ćwiczeń. Żeby obserwacja była obiektywna, prowadzi ją z ukrycia:


Kiedy punkt obserwacyjny został wykryty, Kamyk znalazł lepszy:

Zaczynam pracę nad dwoma kolejnymi projektami. O jednym na razie myślę, że TRZEBA BY BYŁO zacząć o nim myśleć. Drugi jest już porządnie rozgrzebany, choć przyznam, że idzie mi trochę jak po gruzie, bo temat nie jest do końca w moim guście.



To fragmenty z "rozgrzebanego" projektu.

W grudniu, podobnie jak w innych miesiącach, moje koty dużo leżą i dużo leżą słodko. Szczególnie doceninam ciepły brzuch i stopy Kamyka na moich kolanach. Nuta woli grzać swój brzuch i swoje stopy leżąc na komputerze.




Grudzień upłynął mi też na walce z muszkami, które sukcesywnie rujnują owoc moich letnich fascynacji ogrodnictwem. W październiku mieliśmy za oknem plagę ziemiórek i niestety część wleciała do mieszkania, gdzie mimo preparatów antyziemiórkowych i tańców z packą na muchy wciąż przegrywamy w tej wojnie (my 0, ziemiórki 1).

Za to kaktus jest niewzruszony i zakwitł - chociaż tyle.

Ponieważ grudzień zaczął się kończyć, a ja wciąż jeszcze nie doświadczyłam założonej porcji czillu, zrobiłam sobie tydzień wolnego, który w praktyce skurczył się do dwóch dni,

W tym czasie  towarzyszył mi Kamyk, która nie ma problemu z wyluzowaniem się i przespaniem całego dnia. Obejrzałyśmy cały sezon "Emily w paryżu", o którym czytałam na instagramie, że "wcale nie jest taki zły" i że to "przyjemny, lekki serial". Był strasznym crapem, ale do dnia na kanapie się nadał. 



Przeczytałam też "Sabrinę" - komiks Nicka Drnaso, który ostatnio wyskakiwał mi z lodówki i który wszyscy bardzo zachwalali. 

Może to kwestia wysokich oczekiwań, ale ja mam mieszane uczucia. Komiks niewątpliwie był dobry, poruszał ciekawy problem i współczesny temat, ale jakoś nie poruszył mnie zupełnie i zostawił uczucie niedosytu. Nie podobało mi się jak został narysowany, ani w jaki sposób pocięta została akcja. Wszystko to jednak bym mu wybaczyła, gdyby nie zakończenie, które zostawiło mnie z uczuciem "MEH".

Kontynuowałam też lekturę "Building stories" - ten komiks, z kolei tak mocno mnie rusza, że muszę go sobie dawkować, żeby nie kończyć lektury z moralnym kacem.

Gdybym miała przeczytać w życiu jeden komiks, to zdecydowanie chciałabym, żeby to był ten. Komiks Chrisa Ware jest dziełem zdolnym stopić najtwarsze serce. Jest to powieść graficzna poruszająca I przejmująca na tylu poziomach I w tylu tematach, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie. W dodatku jego strona formalna oraz to jak jest narysowany i wydany, za każdym razem zachwyca mnie w równym stopniu. Jest wart każdej wydanej na niego złotówki, a nawet dwukrotności tych złotówek. Polecam i jaram się tym komiksem tak, jak 12-latka w latach 90 jarała się Michałem Wiśniewskim.







Mam już od dłuższego czasu taki plan, żeby wreszcie zacząć sprzedaż autorskich plakatów i w tym miesiącu udało mi się przygotować kilka projektów - mam nadzieję, że uda mi się wreszcie ruszyć z tym tematem od przyszłego roku. 


Miałam też w grudniu w ciągu półtorej godziny super miły dzień i super niemiły dzień. Nie wiem czy wiecie, ale autorzy dostają co roku "wynagrodzenia biblioteczne" czyli pieniądze za to, że ich książki są w bibliotekach i są ludziom udostępniane za darmo. Są to bardzo groszowe wynagrodzenia, ale jak wiadomo, każdy nadprogramowy pieniądz jest dobrym pieniądzem.

W tym roku, w wakacje, postanowiłam pierwszy raz złożyć papiery, żeby to wynagrodzenie otrzymać - jest z tym sporo roboty, szczególnie kiedy książek jest dużo. Do każdej trzeba napisać oświadczenie, ustalić ze współautorami podział procentowy wynagrodzenia, poskanować i powypisywać podania, oświadczenia i tonę innych papierów, a potem wysłać gdzie trzeba i czekać czy napiszą że wszystko jest ok czy "przepraszamy, ale na stronie 123 masz błąd".

Udało mi się to wszystko poprawnie wypełnić i dzień kiedy po przebudzeniu zobaczyłam na mailu wiadomość z informacją o przyznanej mi kwocie był super miłym dniem. 

Zaparzyłam sobie kawę, nałożyłam ciastko, zapadłam się w fotel i otwarłam skrzynkę mailową, aby raz jeszcze przeżyć radość z otrzymanej wiadomości. Niestety w tej samej chwili dotarła druga wiadomość, od Adobe, z informacją, że pobrali mi z konta płatność za kolejny rok subskrybcji. W ten sposób w ciągu godziny zarobiłam kasę i straciłam całą tą kasę + 300 zł - ogólna ocena dnia: meh/10.


Mój pierwszy porządny kalendarz adwentowył był zdecydowanie lepszy niż te, które zapamiętałam z dzieciństwa, ale wielkość czekoladek pozostawiała mnie w niedosycie, więc za rok chyba nie powtórzę tej przygody. Najlepsze były czoko kulki z płynną czekoladą, a najgorsze miśki smakujące jak kinderczekolada.

Niestety dwudziestego czwartego nie było giga-czoko-kulek tylko giga-miś. #typowo

Zawsze uważałam, że "Opowieść wigilijna", jest koszmarną książką, bo Scrooge nie lubił świąt, nie chciał ich obchodzić, a cały świat miał do niego o to problem. Ja jestem w teamie Scrooge'a i Grincha, więc najchętniej spędziłabym święta pod ziemią, ale że się nie da, to robimy swoją, minimalistyczną wersję tych świąt. Współnie z Michałem gotujemy barszcz z uszkami i krokiety, a przez dni wolne urządzamy maraton filmowy. 

Jak wiadomo każdemu, kto obserwuje mnie na instagramie, pieczenie chałek, gotowanie i lepienie pierogów to dla mnie forma relaksu, więc uszkowanie uważam za całkiem miłe zajęcie.

 U mnie w domu jadło się zupę grzybową. Barszczu z uszkami spróbowałam pierwszy raz, dopiero rok temu, kiedy sama pierwszy raz go zrobiłam i totalnie uważam go za takiego króla zup, tak jak keczop Heintz uważam za króla wśród keczapów. 





Podczas tegorocznego świątecznego maratonu obejrzeliśmy "Na noże", które wreszcie nadrobiliśmy (jako miłośniczka kryminałów, miałam ten tytuł na kupce wstydu) i które było bardzo przyjemnym filmem. "Kocham, lubię szanuję", które było mega dobrą komedią oraz "Life itself" tego samego scenarzysty, który to film okazał się strasznie sentymentalnym gniotem. "Elegię dla bidoków", która bardzo mi się podobała, oraz "Kłamstewko", które rok temu było tak wychwalane, a które okazało się strasznym gniotem i zlepkiem przypadkowych scen - w mojej opinii to takie 4 na zaufaj w dziesięciostopniowej skali dobrości.

Rok kończę poprawkami do książki, która ma się okazać w połowie przyszłego roku. Poprawki, korekty i dopieszczanie książki przed drukiem, to mój najmniej ulubiony etap pracy, bo głową jestem już w kolejnych projektach, ale rękami muszę dorysowywać kocie wąsiki, sprawdzać, czy postać na wszystkich rozkładówkach ma żółte rajtuzy ze szlaczkiem i czy przypadkiem nie ma jakichś liści, niewypełnionych kolorem. Niby to bzdety, ale zabierają mnóstwo czasu i wymagają ode mnie skupienia przy pracy.






Na blogu (TU) pojawił się też wpis z moim podsumowaniem roku - sprawdźcie koniecznie!


A na koniec coś super fajnego - widziałam w grudniu świetny filmik o żukach, które wchodzą na drzewo, biją się rogami i zrzucają się nawzajem z gałęzi - mega polecam -> FILMIK O ŻUKACH





2 komentarze:

  1. "chyba zamówię sobie taką mapę świata, jak w kryminalnych programach i zacznę zaznaczać szpilkami i kolorową włóczką miejsca, gdzie nie ma mnie, ale są moje książki."
    Przecież to jest wspaniały pomysł! Dzisiaj własnie widziałam coś takiego na instagramie u Lory Zombie - na mapach zaznaczyła do jakich miejsc powędrowały jej prace i wyglądało to imponująco!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajnie napisany artykuł. Jestem pod wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń