piątek, 9 września 2022

Urlop - wolny sierpień

Rok temu, po raz pierwszy w życiu, zrobiłam sobie ponad miesiąc wolnego od pracy. Wyszło mi to tak mocno na zdrowie że postanowiłam wprowadzić ten zwyczaj na stałe do mojego kalendarza. W związku z tym sierpień był moim miesiącem wolnym od pracy. Spędziłam go głównie na dłuższych i krótszych wyjazdach, chodzeniu, zwiedzaniu i czytaniu komiksów.
Odkryłam dwa lata temu wielką miłość do wielokilometrowych spacerów po górach, lasach i łąkach. Kiedy idę, myślę tylko o chodzeniu i umysł mi bardzo odpoczywa od ciągłego myślenia o pracy.

Ponieważ odpoczywanie trzeba trenować, to od maja weekendy spędzaliśmy na jednodniowych wycieczkach po bliższej i dalszej okolicy.

Tutaj nad rzeką, niedaleko nas - trawa przy rzece urosła tak wysoka, że sięgała mi prawie ramienia:


W Lesie Osobowickim - bardzo lubię te okolice:

 


Okolice Bielska-Białej:



Super Skansen w Zielonej Górze-Ochlii:

 

Piesza wycieczka nad Wrocławski Zalew Bajkał:

 


W międzyczasie narysowałam komiks poruszający bardzo ważny problem społeczny, z którym zmagam się na każdych zakupach warzywnych, na targu, od momentu, kiedy wprowadziłam się do Wrocławia:


 

 

W pierwszy z czterech, dłuższych, wakacyjnych wyjazdów udaliśmy się do Sobobótki - miasteczka u podnóża góry Ślęży.
Było super - odpoczełam, naładowałam baterie i prawie w ogóle nie myślałam o pracy. Ślęża okazała się super górą na wycieczkę dla kogoś, kto nie ma dużego doświadczenia ze wspinaniem się po górach. Ma dość łagodne podejście i piękne widoki na całym szlaku. W dniu, w którym się na nią wspinaliśmy, trafiliśmy akurat na deszczową pogodę, która sprawiła, że góra wyglądała jeszcze piękniej i bardziej magicznie.

Tu w moich magicznych, żółtych gaciach, które przyciągały wszystkie owady w okolicy:


Winnica, w której się zatrzymaliśmy, a którą bardzo polecam, jeśli wybierzecie się do Sobótki. Super miejsce:



 


Tu zdjęcia ze wspinania się na Ślężę:

 

 


 

 

 

I jeszcze Wieżyca (wieża obserwacyjna, znajdująca się na sąsiednim szczycie):


Tu w drodze nad zalew Mietkowski:



Tu już nad zalewem - obrazki jak z tropikalnej wyspy:

 


Tu zdjęcia z kamieniołomu znajdującego się w Sobótce:





Kociarz, oczywiście wszędzie spotka swoich:


I jeszcze z Grodziska:


Pomiędzy wyjazdami braliśmy też udział w Dining Week i zjedliśmy pyszny obiad w Platinum Palace:

 

 

Mój ubiegłoroczny komiks pogodowy niestety był bardzo aktualny przez cały lipiec i sierpień. W rekordowy dzień, we Wrocławiu, było 40 stopni:

Byliśmy na jednodniowej wycieczce w Brzegu Dolnym, który znaleźliśmy w internetowym zestawieniu "10 najciekawszych miejsc na jednodniowe wycieczki na dolnym śląsku". Niestety nie wiem co robił w tym zestawieniu bo nie było tam niczego ciekawego poza karpiami koi.


Byliśmy też na pieszej wycieczce w Czernej Małej:

 

 

 

Byliśmy też na wycieczce w muzeum Etnograficznym we Wrocławiu, gdzie odkryliśmy świetną historię o szalonym pszczelarzu i jego humonoidalnych ulach, o którch pisano w gazetach:

 

 


 

 

Wyobrażam sobie, że tak jak normalnie kupujemy miód spadziowy i lipowy, tak do tego pszczelarza przychodziło się po duży słoik miodu z Mojżesza i dwa słoiczki miodu z Baby.





A potem pojechaliśmy na drugi z czterech wyjazdów, który był najdłuższy. Tym razem odwiedziliśmy Bielawę i pochodziliśmy po Górach Sowich. Przez tydzień przeszliśmy 198,5 km.

Fizycznie ten wyjazd bardzo mnie wymęczył, ale podczas wysiłku głowa bardzo odpoczęła mi od pracy. Po powrocie zaczęłam już czuć radość i ekscytację na myśl o projektach, do których miałam wrócić we wrześniu. Bardzo mnie to cieszyło, bo od maja czułam już, że jadę na oparach i rysowanie bardziej mnie męczy, niż cieszy.

Bielawa to niewielkie miasteczko w województwie dolnośląskim. Do niedawna w Bielawie istniały firmy włókiennicze – Bielbaw oraz Bieltex, które ogłosiły upadłość. W okresie swojej świetności zatrudniały 10 tys. pracowników. Większość budynków znajdujących się w mieście to budowle wzniesione właśnie wokół fabryki - dawne, okazałe wille jej dyrektorów i właścicieli, oraz skromniejsze budynki zamieszkiwane przez robotników. Dzięki temu, że miasto rozbudowywało się wokół fabryki, to architektura ma dość spójny i bardzo unikatowy charakter. Większość budynków jest ceglana lub ma ceglane fragmenty. Całość ma charakter unikatowy na skalę Polski i wart zobaczenia. Wiele budynków, na czele z dawną fabryką, mocno podupada, ale mimo to ich dawna świetność jest widoczna gołym okiem.














Poza oglądaniem pięknej architektury spotkałam też sporo zwierząt:



 







Byliśmy na wycieczce w Srebrnej Twierdzy:

 


Oraz wspięliśmy się na szczyt Wielkiej Sowy. Niestety wieża widokowa była akurat w remoncie:

 

Tu z kolei na szczycie wieży widokowej na Górze Krasnoludków:

 

I kilka ujęć pięknego, okolicznego lasu:




A tu Bielawa z nieco innej perspektywy - kiedy bardzo dużo grasz w Skyrim, a potem jedziesz na wakacje:


Trzeci z czterech wyjazdów był krótki, ale intensywny. W przypływie szalonego optymizmu pojechaliśmy pociągiem do Berlina. PKP nie zawiodło i pociąg był opóźniony o prawie trzy godziny, klimatyzacja nie działała, dzięki czemu w wagonie nie było tlenu i panowało tam milion stopni. Nie polecam tej formy podróży -  2/10.

Sama wycieczka była za to bardzo udana. W Księgarniach spotkałam swoje "Fakty I plotki o smokach", oglądaliśmy 13-metrowy szkielet brachiozaura w Muzeum Historii Naturalnej, bramę Isztar w Pergamonie, popiersie Nefertiti w Muzeum Neues i piękny park pałacowy w Charlotenburgu. Jadłam najlepsze burrito ever i przeszłam 87 km w 3 i pół dnia.

Berlin bardzo mi się podobał, choć w klimacie był bardzo podobny do Polskich miast (nie czuło się tak bardzo "za granicą" Jak np. W Paryżu czy w Barcelonie).
Bardzo podobało mi się, to ile drzew rosło wszędzie wokół, a leżące na ulicach liście sprawiły, że poczułam już przedsmak jesieni.
Tylko upały, które były bardzo letnie, dały nam popalić...


Nasz pokój hotelowy miał bardzo nietypowy motyw przewodni w postaci jakiejś Pani o martwym spojrzeniu. Jej gigantyczna podobizna znajdowała się nie tylko przy umywalce, ale też wpatrywała się w nas pod prysznicem i w łóżku.


 






 

W księgarniach spotkałam fajną książkę o smokach - polecam, 10/10:


Poza tym odwiedziliśmy Muzeum Historii Naturalnej.


Od czasów pracy nad "Zwierzętami, które zniknęły", bardzo chciałam to miejsce odwiedzić

 

I cieszę się, że się udało, choć Wrocławskie Muzeum Przyrodnicze podoba mi się chyba nieco bardziej. Głównie ze względu na to, że w takich miejscach lubię czytać wszystkie tabliczki, a tu niestety były one tylko po niemiecku (nie znam tego języka). Mimo to cieszę się, że mam zdjęcie z każdym dinozaurem i skamieliną:


 


Poza tym odwiedziliśmy Muzeum Pergamońckie, Neues i Alte Muzeum. Wszystkie były super. Niesamowitym przeżyciem było zobaczenie Bramy Isztar i popiersia Nefertiti na żywo, po tylu razach oglądania ich zdjęć w książkach:

 


Tu jeszcze dwa kadry ze spaceru po parku wokół pałacu w Charlotenburgu:

 

I na koniec najlepsze burrito jakie jadłam w restauracji:


A z podróży przywieźliśmy sobie trzy książki. Nie lubię mieć w domu gratów, więc zamiast pamiątek z krajów, które odwiedzamy, przywozimy książki i dobre jedzenie:

Najmniejsza książka jest bardzo ciekawa. Zauważyłam w niemieckich księgarniach kilka książek w typie Wimmelbuch, które były wydane w dwóch formatach - standardowym (około A4) i takim malutkim. Zakładam, że mały format ma być podręczną i podróżną wersją dużej książki, którą można dać dziecku w samochodzie na spacerze itd. Bardzo fajny pomysł!

Książkę na samej górze kupiłam w Neues Museum i jest to książka non-fiction, w której znajdują się liczne ilustracje z przekrojami historycznych budynków. Jako fanka "przekrojów" skusiłam się od razu.

Ostatnia książka to album fotograficzny Candidy Hofer. Podczas wizyty w Berlinie odwiedziliśmy Muzeum fotografii, gdzie wystawiane były m.in. jej zdjęcia. Spodobały się nam one na tyle, że w muzealnym sklepie kupiliśmy album:


Po przyjeździe z Berlina mieliśmy kilka dni oddechu. W tym czasie m.in. podopieszczałam Kocich Asystentów i odwiedziłam siostrę w Gliwicach, gdzie jedliśmy PRZEPYSZNY ramen, wybitny deser - Mochi z lodami i na przystawkę super talerz z kiszonkami. Wyglądało to równie obłędnie jak smakowało. Polecam Sushi-Ya przy okazji wizyty na Śląsku - japońskie jedzenie z najwyższej półki i klimatyczny lokal:

 


Potem siostra przyjechała z rewizytą i poszliśmy przetestować Wrocławską piekarnię Plon, polecaną "Dla Chlebiarzy". Zdecydowanie mocny chleb/10 - świetne pieczywo i b.dobre jagodzianki:



Jeździliśmy sporo pociągiem, więc iPad znów poszedł w ruch


 

W bistro, przy naszym domu sprzedają najlepsze frytki, z idealną proporcją kruchej skórki i miękkiego środka. Ostatnio wprowadzili też kartę win.

W czwarty i ostatni wyjazd, pojechaliśmy do naszego ukochanego Trójmiasta. 

Ze wszystkich naszych, tegorocznych wyjazdów, ten był najbardziej spokojny i nastawiony na odpoczynek. Oboje uwielbiamy Bałtyk i wracamy tam, jak tylko mamy po temu okazję.

Te pięć dni spędziliśmy na gapieniu się na morze, słuchaniu szumu fal i przyglądaniu się mewą, które dryfują po wodzie w kierunku, w którym poniosą je fale, a kiedy mają dość, to odlatują ukraść komuś frytkę. Perfekcyjny czas.

 


 










Przy okazji wizyty w Gdyni odwiedziliśmy też Teatr muzyczny i byliśmy na spektaklu Something Rotten. Teatr ma świetne nagłośnienie, muzyka, choreografia i wokal aktorów robiły bardzo dobre wrarzenie. Nieporównywalnie lepsze doświadczenie niż we Wrocławskich Arkadach, gdzie dźwięk, dykcja aktorów i nagłośnienie pozostawiały sporo do życzenia.
Sam spektakl nie był może wybitny, ale przyjemny do obejrzenia i posłuchania.



Odwiedziliśmy również Gdyńskie Muzeum Emigracji. To jednak, było dla mnie dużym rozczarowaniem. Wystawy były przygotowane bardzo nowocześżnie, estetycznie i multimedialnie. Treści prezentowane w muzeum również były interesujące. Niestety atmosfera była tragiczna - w muzeach, w których większa część ekspozycji wymaga czytania długich tekstów, atmosfera powinna sprzyjać skupieniu. Tutaj z każdej strony zalewały nas dźwięki i szumy - filmy, mieszające się z dźwiękami lektorów, odgłosami mającymi nawiązywać do czasów opisywanych w danej części wystawy, a do tego ilka wycieczek, które odbywały się jednocześnie, w tym samym czasie. Całość powodowała tak przytłaczającą kakofonię dźwięków, że było to jedno z gorszych i bardziej frustrujących doświadczeń w moim życiu. O czytaniu i rozumieninu co czytam mogłam zapomnieć. Samo oglądanie zdjęć w tej atmosferze było niekomfortowe i nie przyjemne. 



W muzeum znajdował się za to kącik dla najmłodszych ze sporym regałem z książkami. Oczywiście zajrzałam, z zawodowej ciekawości i znalazłam tam moje "Legendy Polskie dla dzieci, w obrazkach". Ze wszystkich książek jakie narysowałam, ta nie wiąże się może najbardziej z tematem muzeum, ale i tak miło ją było tam znaleźć!



W muzeum odbywała się też wystawa dla najmłodszych na której prezentowane były ilustracje ścienne projektu Agaty Dudek z Acapulco Studio - bardzo fajne i miło je było obejrzeć. 




 

Kupiłam sobie na pamiątkę pocztówki z kilkoma z nich.


Tradycyjnie, po zwiedzaniu muzeum poszliśmy do muzealnego sklepiku. 
Na wejściu znaleźliśmy dobrą ksiązkę o psach, dla dzieci:


A ostatecznie zdecydowałam się kupić książkę "Książka Otwarta na Świat", wydaną przez Muzeum Emigracji. Książkę zilustrował Dawid Ryski i jest naprawdę ciekawą i fajnie zaprojektowaną perełką edytorską. Ma wiele rozkładanych, przesuwanych i składanych elementów, folii i innych fajnych bajerów:












Byliśmy też w Gdańskim Muzeum Sztuki Współczesnej, które z kolei bardzo Wam polecam! Odbywa się tam obecnie najlepiej przygotowana wystawa sztuki współczesnej, na jakiej miałam okazję być. Do wystawy dołączona jest ksiązeczka-przewodnik w której opisana jest krótko sylwetka każdego z prezentowanych artystów i krótka charakterystyka prezentowanych dzieł.
Zamiast książeeczki mogłoby to działać na zasadzie aplikacji/strony www, żeby nie drukowac tyle papieru, ale i tak bardzo doceniam pomysł i wykonanie.

 

Tu kilka prac które szczególnie mi się spodobało:


 


Ponieważ podróż nad morze trwa ponad 5 godzin, to udało mi się narysować w drodze obrazek i przetestować bardzo fajną grę:

 

 

Obrazek:


Gra to Gamedec, katowickiego studia Anshar. Bardzo fajna wizja świata, z ciekawą fantazją i pomysłem. Na razie nie zaszłam w niej bardzo daleko i pewnie prędko nie zajdę, bo muszę wrócić do pracy, ale wiem już z jaką grą spędzę tegoroczne święta!


I tak mi minął mój miesiąc urlopu. 
Czuję się bardzo wypoczęta i zrelaksowana. Pierwszy tydzień to był czas, kiedy głową jeszcze byłam w projektach, które zostawiłam w lipcu. Drugiego i trzeciego tygodnia w ogóle nie myślałam o pracy i cieszyłam się odpoczynkiem. Czwartego tygodnia zaczęłam już tęsknić za rysowaniem i rutyną. Idealnie zamknięty cykl odpoczynku i teraz mogę wrócić do ksiązek które rozpoczęłam przed wyjazdami. Za rok powtórka!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz