W marcu tego roku otrzymałam propozycję wzięcia udziału w Targach Książki w Troyes, we Francji. Mimo że mój hobbityzm wzdryga się na samą myśl o podróżach, to bardzo mnie ta propozycja ucieszyła. W marcu mieliśmy jeszcze mocny lockdown i myśl o wycieczce do sklepu przyprawiała wszystkich o dreszcz emocji, a co dopiero o tak dalekim wyjeździe!
W Polsce wszystkie targi i eventy były sukcesywnie odwoływane z powodu Covidu, dlatego w głębi duszy nie wierzyłam, że ta wyprawa dojdzie do skutku. Z powodu tej niepewności, wylot do Francji wydawał mi się bardzo onirycznym doświadczeniem.
Targi Książki w Troyes odbywały się od 14 do 17 października. 13 października było otwarcie towarzyszącej Targom wystawy, w której brałam udział.
Wygłodniali przygód po Covidowym pustelnictwie, postanowiliśmy jechać w tę podróż wspólnie z moim partnerem i przedłużyć nasz pobyt o krótką wizytę w Paryżu.
I tak 9 spakowaliśmy walizki, by 10 wyruszyć w naszą pierwszą podróż do Francji.
Dzień 1
Podróż była wyjątkowo jak na nasze standardy, skomplikowana i zawiła. Jestem obdarzona super mocą widzenia wszystkich kombinacji najczarniejszych wariantów każdej możliwej sytuacji, dlatego zaplanowałam podróż tak, aby na lotnisku być z sensownym 7-godzinnym wyprzedzeniem. W tym celu konieczna była pobudka przed świtem, żeby zdążyć na pociąg do centrum Wrocławia i z centrum Wrocławia do centrum Warszawy.
Na tym etapie duża część moich ciemnych wizji została rozwiana, gdyż wszystkie pociągi przyjechały punktualnie co do minuty. Kolejnym momentem, który mógł pójść nie tak, ale na szczęście odbył się bez przykrych niespodzianek, była podróż szybką koleją z Warszawy na lotnisko.
O ile latanie jest dla mnie super, o tyle lotniska wywołują we mnie niezmiennie trwogę. Zawsze mam w głowie jakiś nieuzasadniony lęk, że wskutek dziwnej pomyłki, zaraz wypadnie na mnie zza rogu banda strażników, rzuci mnie na glebę, a potem skuje i aresztuje za posiadanie 60 ml szamponu albo pasty do zębów z liściem konopi na opakowaniu. A potem to już wiadomo - kto widział "Midnight Express", ten wie, jak dalej toczy się moja wizja.
Na szczęście jednak i tym razem wszystko poszło idealnie - odprawiliśmy się, skontrolowaliśmy, odsiedzieliśmy na niewygodnym krześle mój bezpieczny bufor czasowy i wylecieliśmy o czasie.
Na miejscu wciąż sprzyjała nam dobra passa i od razu po wyjściu z lotniska złapaliśmy busa do miasta.
Dzień 2
Drugiego dnia postanowiliśmy pospacerować po mieście, żeby poczuć jego klimat i się rozejrzeć.
Architektura Paryża jest zachwycająca. Wszystkie budynki są przeogromne. Kamienice mają po pięć pięter, lub więcej, i są tak piękne i zdobne, że kręciłam głową jak młynkiem.
Tym, co również sprawia wspaniałe wrażenie, jest niesamowita spójność paryskiej architektury. Wszystkie budynki są utrzymane w beżowo piaskowych odcieniach, z szarymi mansardowymi dachami. Nie ma tu kolorowych kamieniczek, bloków z wielkiej płyty wmieszanych między budynki, Jarząbkowskich koszmarków w plombach między budynkami, ani innych tym podobnych.
Dzięki temu miasto wygląda jak spójna i zgrana przestrzeń, którą dopełniają drzewa rosnące na chodnikach i bluszcze porastające mury.
Żeby nie było jednak tak wesoło, to drugą rzeczą, która rzuca się tu w oczy, jest to, jak zaśmiecone jest miasto. Śmieci walają się dosłownie wszędzie, a to, z jaką nonszalancją ludzie je rozrzucają, jest niepojęte - co chwila widać jak ktoś rzuca odpady na ziemię, kopie butelki, czy wywala coś na chodnik.
Drugą sprawą są wszechobecni bezdomni, którzy śpią wszędzie na chodnikach. Na materacach rozłożonych w poprzek chodników, w namiotach czy jakichś konstrukcjach porozstawianych na ulicach. Normalnym widokiem są bezdomni śpiący u progu sklepu Diora, albo pod witryną Hermesa i nikt nie zwraca na nich uwagi.
Pierwszym przystankiem na trasie naszego spaceru był Luwr, który jest przeolbrzymi. Zwykle na filmach i zdjęciach widziałam front Luwru, od strony piramidy. Niestety żaden z tych materiałów nie oddawał skali tego budynku! Jest naprawdę OGROMNY.
Z braku czasu nie weszliśmy do środka i tylko pooglądaliśmy go z zewnątrz.
Później przeszliśmy się nad Sekwaną.
I dotarliśmy do Notre Dam, które wciąż stoi.
Tu Panteon:
Aż dotarliśmy do wieży Eiffla:
Postanowiliśmy na nią wejść. Opcje są dwie: można wjechać windą na trzecie piętro lub wejść po schodach na drugie. Zdecydowaliśmy się na schody. Spacer nimi trwa ponad 15 minut.
Widok z pierwszego poziomu wieży:
A tu ja, pod Łukiem Triumfalnym:
I pod Obeliskiem:
Dzień 3
Trzeci dzień rozpoczęliśmy od wizyty na dworcu, celem kupienia biletów kolejowych do Troyes. Zadanie wydawało nam się łatwe, ale na miejscu okazało się, że na dworcu wszystkie oznaczenia i komunikaty są tylko po francusku, a kasy biletowe nie znajdują się przy wejściu tylko na samym końcu, ukryte za budką z regionalnymi wyrobami.
Ogólnie to w Paryżu bardzo trudno jest się poruszać, nie znając francuskiego, bo po angielsku niemal nikt nie mówi i niemal wszystko jest pisane TYLKO po francusku.
Po zakupie biletów na następny dzień ruszyliśmy w stronę placu Montmartre. Tam poszliśmy zobaczyć z zewnątrz Bazylikę Sacré-Cœur, która też była PRZEOGROMNA, a pod wejściem do niej rozpościerał się widok na panoramę miasta - prawie tak ładny jak z wieży Eiffla.
Przeszliśmy obok Moulin Rouge, choć w mniej okazałej, dziennej wersji.
A tu klasyczny obraz Paryża:
Podczas spacerowania nie mogłam sobie odmówić wizyty w lokalnej księgarni, z której nie wyszłam z pustymi rękami.
Pierwszą książką, którą kupiłam była wyszukiwanka Harry'ego Blooma. To jedna z książek z kilkutomowej serii.
W domu mam tom o piratach, który również jest świetny.
Drugą książkę znałam z instagrama i bardzo się ucieszyłam, że udało mi się ją zakupić.
Ruszyliśmy spacerem w stronę największego, zielonego obszaru na mapie, w nadziei, że trafimy na park. Trafiliśmy niestety na rozkopy, remont drogi i więcej śmieci.
Pod koniec dnia minęliśmy jeszcze raz Łuk Triumfalny i wróciliśmy do hotelu.
Dzień 4
Nasz ostatni dzień w Paryżu rozpoczęliśmy od spaceru w kierunku Sekwany.
Później zdecydowaliśmy się pójść do Muzeum D'Orsay. Ponieważ to muzeum jest ogromne i potrzeba by pewnie kilku dni, żeby dokładnie je obejść, to wybraliśmy sobie jedną wyprawę, na której postanowiliśmy się skupić.
Postawiliśmy na wystawę impresjonizmu i post impresjonizmu.
Wystawa była najlepiej przygotowaną ekspozycją, jaką widziałam w muzeum. Doskonałe oświetlenie, które nie robiło blików na obrazach, kolor ścian, który wspierał odbiór barw na obrazach, dobrze dobrane do obrazów ramy oraz dobrze przewidziane przestrzenie wokół oglądanego obrazu.
I o ile za sposób przygotowania wystawy należą się ogromne brawa, o tyle opisy wystawy były rozczarowujące. Wszystkie opisy były przygotowane tylko i wyłącznie w języku francuskim - nie było żadnych angielskich opisów. W muzeum takiej rangi uważam to za duże niedopatrzenie.
W środku Monet:
Manet:
A tak wygląda główna sala, w której prezentowane są rzeźby. Ten budynek był pierwotnie dworcem kolejowym, stąd tak wyglądający hall.
Swoją drogą bardzo mocno na plus dla Paryża poczytuję to, że tutaj wszędzie potrzebny jest paszport covidowy, a w każdym miejscu wszyscy noszą maseczki. Bez maseczki i paszportu nie można wejść do żadnych turystycznych atrakcji, muzeów, restauracji, dworców, pociągów itd.
Później poszliśmy na szybką kawę do takiej ładnej kawiarni.
Później odebraliśmy nasze bagaże z hotelu i poszliśmy na dworzec kolejowy:
A stamtąd pociągiem pojechaliśmy do Troyes:
Po półtora godzinnej podróży wyszliśmy na dworzec w Troyes:
Troyes od razu zrobiło na nas dużo przyjemniejsze wrażenie niż Paryż. Nie było tak zatłoczone, ani głośne. Troyes było też czyste i bardziej przyjazne.
Zostawiliśmy bagaże w hotelu i poszliśmy na otwarcie wystawy, w której brałam udział. Wernisaż odbywał się w lokalnym muzeum sztuki i archeologii.
Motywem przewodnim wystawy był znany z baśni wilk, zinterpretowany przez różnych ilustratorów biorących udział w targach.
Dzień 5
Kolejny dzień rozpoczęłam bardzo wcześnie, ponieważ tego dnia prowadziłam trzy pierwsze spotkania warsztatowe. Odbywały się one z trzema grupami po około 26-29 osób. Dzieci były w wieku 6-9 lat.
W drodze minęłam sporo plakatów reklamujących targi i wydarzenia im towarzyszące. Całe Troyes żyje Targami w najbliższych dniach - poza główną halą, usytuowaną w centrum miasta, gdzie można kupić książki i spotkać się z autorami, w mieście organizowane były różne wydarzenia dodatkowe - wystawy, warsztaty, spotkania itd.
Tu np. plakat reklamujący wystawę o wilku, w której brałam udział oraz drugiej, o Bambim.
A tu słup z wielkim plakatem reklamującym Targi Książki:
Moje warsztaty odbywały się w Polskim Konsulacie, który znajduje się w centrum w pobliżu tak urokliwych uliczek:
Tak wygląda plac na którym znajduje się Konsulat - po prawej stronie znajduje się wejście:
Polski Konsul Honorowy, jest francuzem, pasjonującym się Polską i jednocześnie jedną z najmilszych i najcieplejszych osób, jakie poznałam.
Opowiadał nam, jak to zadzwonił do niego kiedyś bardzo wzburzony Pan z Poznania, który mu nawymyślał, że konsulat w Troyes to jakaś kpina! Bo budynek, w którym się mieści, jest jego zdaniem brzydki i nie jest godny reprezentowania polskich interesów, a flaga nad drzwiami też nie jest, w jego opinii, dostatecznie Polska. I jeszcze, że on osobiście tam na szczęście nie był i nie musiał tego oglądać, ale mu znajoma opowiadała i pokazywała zdjęcia tej "obrazy narodu", bo akurat była w Troyes. I że on żąda, żeby cos z tym zrobić.
Chciałam więc zapewnić wszystkich zatroskanych poznaniaków, że naocznie obejrzałam konsulat i poziom polskoci i godności budynku (w środku i na zewnątrz) jest na najwyższym poziomie - możecie spać spokojnie!
Organizowałam warsztaty wokół tematu podróżowania, odkrywania nowych lądów. Wcielaliśmy się w załogę żeglującą po morzu, która odkryła wyspę, której nie ma na żadnej mapie.
Każdy z uczestników otrzymywał fragment konturowej mapy tajemniczej wyspy i miał wcielić się w odkrywcę, który ją bada. Na mapie, dzieci rysowały to, co spotykały podczas swojej wędrówki po nowo odkrytym lądzie.
Pokazywałam im "Podróż dookoła świata" i "Zaginioną wyspę" jako inspiracje.
"Podróż" niezmiennie wywoływała "ŁOOOOO", kiedy ją rozwijałam i pokazywałam w całej okazałości :)
Kilka z nauczycielek biorących udział w warsztatach uczyło geografii i używało "Podróży" jako materiału pomocniczego podczas lekcji!
Ale najbardziej cieszy mnie furora, jaką robiła tu "Wyspa". Jako że to moje oczko w głowie, to serce mi rosło na widok tego, jak dzieci ją przyjęły :)
Francuskojęzyczne dzieci nie rozumiały tekstu, ale były tak zafascynowane ilustracjami (szczególnie rybami, roślinami i jaskiniami), że próbowały wspólnymi siłami czytać polski tekst.
Dla nich polski język jest bardzo trudny, więc bardzo szanuję to, ile trudu sobie zadawały, żeby spróbować ją przeczytać.
Część z nich próbowała też wymyślać swoją wersję tego, co mogą przedstawiać ilustracje. Swoje pomysły rozwijali później na mapach, które rysowali.
Strasznie mnie to cieszy, bo widzę, że dzieciaki (mieli po 7-9 lat) reagują na tę książkę tak jak to sobie wymarzyłam :))
Otwartość i kreatywność dzieciaków przeszła moje najśmielsze oczekiwania.
Najbardziej rozbawił mnie chłopiec, który swój fragment mapy otoczył wstęgą w kolorach flagi Francji i oświadczył, że skoro to nowo odkryta wyspa, to on ją przejmuje w imieniu Francji.
Rysowanie przerażających rzeczy było mocnym trendem. Jedna z dziewczynek narysowała wielkiego diabła z harpunem. Oświadczyła, że po stronie wyspy, którą ona bada mieszka tak zły człowiek, że można by go nazwać diabłem i dzidą zabija wszystkie ryby w morzu.
Na mojej mapie konturowej znajdowały się wyspy. Zwykle na obrazkach dzieci, zamieszkiwały je złe zwierzęta, które zjadły wszystkie inne, które wcześniej na niej mieszkały. Była też bardzo zła dziewczynka, która zamieszkiwała wyspę i brakowało jej na niej jedzenia, a także księżniczka z wyspy. Wszyscy byli źli, głodni i odseparowani. Wyjątkiem była tylko jedna dziewczynka, która narysowała mosty między wszystkimi brzegami rzek i wysp, oraz drogi na całej wyspie i uznała, że to bardzo dobrze skomunikowana wyspa.
Wiele osób stwierdzało, że to może być Polska wyspa i próbowali na niej rysować polskie symbole narodowe - orła i flagę.
Były to ich pierwsze podejścia do tych motywów, więc często zarówno orzeł jak i flaga wyglądały tak, że gdyby powstawały na terenie Polski, to dzieci zostałyby pewnie aresztowane za obrazę uczuć patriotycznych (w każdym razie gdyby Pan z Poznania, zobaczył te rysunki, to byłoby tak na pewno).
Ponieważ jednak znajdowaliśmy się we Francji, a ja mam dużo sympatii do osób, które się starają, to wszystkie te eksperymenty uznaję za bardzo udane gesty przyjaźni, ze strony dzieci!
Poniżej mamy wyspę zamieszkałą przez białe małpy, dwugłowego, morskiego smoka, olbrzyma i zestaw niesamowitych roślin.
W przerwie, po dwóch pierwszych warsztatach, poszłam na kawę i ciastko do pobliskiej piekarni. Tego jak pyszne jest we Francji pieczywo, nie sposób jest opisać. Chciałam robić zdjęcia wszystkich wypieków, jakie jadłam podczas tego wyjazdu, ale były tak pyszne, że przypominałam sobie o zdjęciach już po zjedzeniu.
Wszystkie bagietki, ciasta, croissanty, słodkie bułki, drożdżówki, ciasteczka i ciastka są tam PRZEPYSZNE.
W Polsce jest od jakiegoś czasu moda na małe cukiernie specjalizujące się w fancy ciastkach - np wrocławski NANAN albo gdański UMAM. Ciastka są tam przepyszne, przepiękne, bardzo drogie, a te cukiernie to pojedyncze miejscówki, do których trzeba przejechać przez pół miasta. We Francji takie ciastka są w każdej piekarni, są tanie i pyszne.
Przez ostatni tydzień najadłam się tylu wspaniałych wypieków, że czuję, że brakło mi kilku dni do ostatecznej transformacji w Super Gluten Girl.
Po warsztatach pospacerowaliśmy trochę po Troyes. Jest to małe, ale piękne miasteczko, które wygląda jak wyjęte ze średniowiecznej powieści. Znajduje się tu pełno katedr i kościołów, które mają wszystkie możliwe elementy architektoniczne opisywane pod hasłem "gotyk". Kamieniczki są wąsko zabudowane, z charakterystycznym murem pruskim na fasadach i bardzo mocnym średniowiecznym vibem.
Wieczorem braliśmy udział w otwarciu Targów Książki. Targi w Troyes, to ponoć drugie największe targi książki organizowane we Francji, a przez Troyes w czasie ich trwania przetaczają się tysiące dzieci.
Przestrzeń targowa wygląda tu zupełnie inaczej niż ta, znana z polskich targów książki:
Książki nie są podzielone wydawcami, tylko tematami. Są poustawiane na półkach i cała przestrzeń przypomina nieco ogromną księgarnię. Można wybierać dowolną ilość książek, a potem udać się z nimi do jednej dużej kasy znajdującej się przy wyjściu.
A tu, podczas otwarcia. Z lewej strony, stoi Agnieszka, która podczas całych targów, warsztatów i wszystkich towarzyszących im wydarzeń wspomagała mnie tłumaczeniem z polskiego na francuski, oraz tłumaczeniem mi, co mówią do mnie dzieci uczestniczące w warsztatach. Obok ja i Michał (który pojechał ze mną) oraz Polski Konsul Honorowy.
Dzień 6
Kolejnego dnia znów wstałam przed świtem i ruszyłam w stronę konsulatu, gdzie prowadziłam kolejne trzy spotkania warsztatowe.
"Zaginiona wyspa" znów robiła szał - dorośli przeglądali ilustracje z dziećmi i wspólnie rozmawiali o tym co mogą przedstawiać rysunki. Szczególnym zainteresowaniem cieszyły się ryby, rośliny i system jaskiń.
Tu widzimy rysunek dinozaura nadziewającego mieszkańców wyspy na róg, miażdżącego innych mieszkańców stopami oraz węża, który poluje na dinozaura. Powyżej tygrys szablo zęby.
Dzieci miały bardzo różne wizje, podejścia i pomysły na zagospodarowanie wyspy.
Część z nich skupiała się na zwierzętach i roślinach, inne na mieszkańcach wyspy, wulkanach skarbach itd. Dla mnie kluczowe było to, żeby w czasie rysowania wymyślali historie i potrafili mi opowiedzieć o sytuacjach, które rysują. Jakie rośliny rosną na wyspie? Dlaczego takie? Czym się żywią? Czym zajmują się mieszkańcy? Co to za zwierze? itd.
Bardzo cieszyło mnie, to jak mocny był komiksowy trend w pracach dzieci. Komiksy są tutaj dużo liczniejsze niż w Polsce i stoją wyeksponowane w każdej księgarni.
Dzieci często korzystały w swoich rysunkach z elementów charakterystycznych dla komiksu. Z dużą swobodą umieszczały dymki czy teksty przy swoich obrazkach. Poniżej mały przykład:
Otrzymałam też od uczestników super prezenty. Jedna grupa, wyczytała w internecie, że kolekcjonuję ptasie pióra, dlatego dzieci uzbierały je dla mnie i przyniosły mi w prezencie!
Dziewczynka w innej grupie narysowała dla mnie taki obrazek. Widać na nim mnie, jak rysuję, a obok są moje dwa koty. Z boku widzimy też orła z polskiej flagi:
Pod koniec zajęć dzieci składały z fragmentów całe mapy i wspólnie oglądaliśmy, co kryje się na odkrytej przez nas wyspie.
Po warsztatach, znów poszliśmy pozwiedzać Troyes:
A wieczorem w ratuszu odbył się (według standardów francuskich) obiad (a według naszych, bardzo późna kolacja).
To kolejna super rzecz - organizatorzy targów, codziennie, w czasie trwania imprezy organizowali taki bankiet w ratuszu, podczas którego autorzy, ilustratorzy, wydawcy i organizatorzy mogli wspólnie zjeść posiłek, porozmawiać mniej oficjalnie i lepiej się poznać. Wspaniała inicjatywa - żałuję, że w Polsce nie ma podobnego zwyczaju podczas Targów.
Dzień 7
Ostatni dzień w Troyes przywitał nas chłodem i super-gęstą mgłą:
Tego dnia miałam mieć dwa ostatnie spotkania warsztatowe. Tym razem nie w Konsulacie, tylko w sali na terenie hali, w której odbywały się targi.
Ponieważ jednak warsztaty miały się odbyć dopiero po południu, to rankiem poszliśmy jeszcze pospacerować po Troyes.
Mgła dodatkowo podbijała średniowieczny klimat miasta.
Poszliśmy też odwiedzić Muzeum Sztuki i Archeologii w Troyes.
Muzeum prezentuje kilka wystaw. Pierwsza to coś na kształt muzeów historii naturalnej:
Przy okazji zwiedzania, jeszcze raz odwiedziliśmy mojego wilka:
Kolejna wystawa prezentowała wykopaliska archeologiczne z obszarów Troyes.
Dalej, była wystawa gotyckich elementów architektonicznych:
Sztuki nowszej (poniżej np. widzicie obraz m.in. Modiglianiego)
Oraz sztuki dawniejszej.
Ta ekspozycja nie była niestety tak dobrze przygotowana jak w Muzeum d'Orsay i większość obrazów tak odbijała światło, że nie było widać połowy płótna. Prezentowanie obrazów na niebieskim tle, też uważam za pomysł z gatunku dziwnych, choć z kolei rzeźby na takim intensywnym podkładzie prezentowały się dużo korzystniej niż w neutralnej przestrzeni.
Po wizycie w muzeum poszliśmy już w kierunku hali targowej.
Tu również prezentowany jest mój wilk:
Oczywiście i tym razem nie mogłam wyjść z pustymi rękami.
Kupiłam dwie książki:
Pierwsza to książka, podzielona na cztery części z klapkami, które można swobodnie obracać:
Druga, to książka zilustrowana przez świetnego rysownika, którego obserwuję na Instagramie i bardzo się cieszę, że udało mi się kupić jego książkę:
Po zakupach poszłam do salki nad halą, na ostatnie dwa spotkania warsztatowe:
Tu, jak widać, "Podróż" znów miała wzięcie:
Tym razem miałam w grupie badacza, który dokładnie zgłębił temat rosnącego na wyspie drzewa, które polowało na ptaki. Dokładnie rozrysował, jak roślina wygląda, na jakie ptaki i w jaki sposób poluje.
Tu może pełne alg i glonów:
A tu znów rodzice przeglądali "Wyspę":
I już po ostatnich zajęciach. Łącznie przeprowadziłam osiem godzinnych warsztatów z ośmioma grupami, liczącymi od 10 do 29 osób w wieku od 6 do 9 lat.
Po pożegnaniu się ze wspaniałą tłumaczką, Agnieszką, oraz z organizatorami, którzy pomogli mi w zorganizowaniu wyjazdu, poszliśmy już na dworzec kolejowy.
Podróż pociągiem w kierunku Paryża nie obyła się bez przygód. W połowie trasy pociąg stanął i przez godzinę tkwił w polu. Dlaczego? Nie mam pojęcia, bo wszystkie komunikaty były podawane tylko po francusku, a nikt wokoło nie mówił po angielsku.
(Po powrocie do Polski specjalnie zwróciłam uwagę, jak u nas wygląda sprawa komunikatów i znaków. Wszystkie są dwujęzyczne - po polsku i angielsku.)
Ze sporym opóźnieniem dotarliśmy do Paryża i naszego hotelu.
Dzień 8
Ostatnia noc w Paryżu dostarczyła nam dreszczyku emocji. W środku nocy zawyła na cały hotel syrena pożarowa. Na wpół zaspani, zatrwożeni i niedobudzeni wciągnęliśmy na siebie to, co było pod ręką, porwaliśmy płaszcze i wybiegliśmy na korytarz, gdzie cały hotel już był w trakcie ewakuacji. Zaspani ludzie i walizkami w rękach zbiegali po schodach.
Na dole czekał na nas pracownik hotelu, który wszystkich zawrócił i powiedział, że to fałszywy alarm. W kuchni spaliło się przygotowywane śniadanie i uruchomiło alarm. Ot taka atrakcja na zakończenie pobytu :D
Kiedy już doszliśmy do siebie po nocnej przygodzie, wyszliśmy na ostatni spacer po Paryżu i śniadanie.
Miasto nic się nie zmieniło podczas naszej nieobecności:
W restauracji zjedliśmy typowe francuskie śniadanie: PYSZNĄ bagietę z masłem, croissanta z dżemem, kawę i sok pomarańczowy. Już tęsknię za tym wspaniałym pieczywem i piszę do niego pochwalne laurki z Polski.
A z zabawnych anegdot o pieczywie: Agnieszka opowiadała nam, że Polacy mieszkający w Troyes często sprowadzają sobie pieczywo z Polski, twierdząc, że jest dużo lepsze. Nie mam pojęcia, jakie to pieczywo jest tego warte, bo jedząc te bagiety, mogę śmiało powiedzieć, że były to najlepsze chleby, jakie w życiu jadłam!
Po śniadaniu poszliśmy w kierunku Opery, spod której odjeżdżają busy na lotnisko:
Niestety na miejscu okazało się, że tego dnia, przez centrum przebiega maraton. W związku z tym na przystanku, z którego powinien odjechać bus, znajdowała się informacja (tylko po francusku, napisana odręcznie, żeby nie dało się przetłumaczyć aplikacją), że do 14 busy kursują z innego punktu w mieście.
Wyruszyliśmy zatem w poszukiwaniu rzeczonego punktu, ale przez brak strzałek lub dokładnych informacji krążyliśmy bez sukcesów niemalże do 14. Uznaliśmy więc, że wrócimy na początkowy przystanek i pojedziemy stamtąd, po zakończeniu maratonu.
Droga była już przejezdna, a przystanek wypełnił się innymi ludźmi zmierzającymi na lotnisko, więc wszystko zdawało się iść w kierunku pomyślnego rozwiązania.
Godzinę później ilość osób z walizkami, oczekujących na busa przekroczyła ilość busów o jakieś 1000%, a to w głównej mierze dlatego, że ilość busów, jakie podjechały na przystanek pozostała na poziomie zerowym.
Ponieważ mój tryb czarno widzenia uaktywnił się już na dobre, postanowiliśmy zawołać taksówkę. Taksówki na lotnisko, w Paryżu działają podobnie jak taksówki na lotnisko w każdym mieście, czyli kosztują równowartość samochodu w złocie. Nie było jednak perspektyw na szybki transport busowy więc nie było się nad czym zastanawiać.
Na nasze szczęście, chyba wszyscy anglojęzyczni ludzie z całego Paryża czekali na ten sam bus co my, więc dwoje z nich (turysta z Niemiec i anglojęzyczny francuz) zaczepili nas i zapytali, czy nie chcielibyśmy wziąć taksówki wspólnie. Uradowani takim zwrotem akcji z chęcią na to przystaliśmy, dzięki czemu koszt przejazdu był tylko trochę wyższy, niż bilety na bus, a komfort przejazdu wzrósł o 100%.
Po szczęśliwym finale przeprawy na lotnisko, poszliśmy coś zjeść i poczekać na odprawę.
A tu, już po lądowaniu, w pociągu do centrum Warszawy.
To był bardzo aktywny i intensywny tydzień:
Warszawę opuściliśmy przed świtem i poszliśmy na pociąg do centrum Wrocławia.
Zawsze, kiedy oglądam relacje na Instagramie osób, które wracają z zagranicy, to czytam ich zachwyty nat tamtejszą modą. O ile francuski styl mnie aż tak nie zachwycił, to muszę przyznać, że różnica jest bardzo duża. We Francji wszyscy ubierali się bardzo kolorowo i odważnie. Czarne elementy stroju były pojedynczymi akcentami w całych stylówkach. U nas (szczególnie w okresie jesienno-zimowym) dominuje całe spektrum czerni - od głębokiego czarnego, przez szaro-czarny, sprany-czarny, szary, granatowo-czarny aż po szaro-szary.
A tu już w kolei dolnośląskiej, jedziemy w stronę domu.
I nareszcie na miejscu!
Cały ten wyjazd był dla mnie niesamowitym doświadczenie i wspaniałą przygodą!
Bardzo się cieszę, że miałam okazję przylecieć do Francji, by zwiedzić Paryż i Troyes po raz pierwszy w życiu. Możliwość zobaczenia "na żywo" wszystkich zabytków, które dotąd znałam tylko z podręcznika do historii sztuki, było dla mnie czymś niezwykłym!
Bardzo ciekawym było też zobaczyć, czym francuskie Targi Książki różnią się od polskich.
Warsztaty były świetne i cieszę się z tak fajnych rezultatów - dzieci stworzyły bardzo kreatywne prace, a ich otwartość i pomysłowość zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie.
Wspaniale było też zobaczyć jak reagują na moje książki - szczególnie urzekło mnie to, jak francuskojęzyczne dzieci próbowały odszyfrowywać polski tekst książki, aby dowiedzieć się, co przedstawiają ilustracje. Fakt, że zadawały sobie tyle trudu, żeby wgłębić się w rysunki, które im się spodobały, jest w moich oczach najwyższą pochwałą dla mojej pracy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz